Szczęsny Wroński
MOJE ŻYCIE Z PUSIĄ W TLE
(fragmenty dziennika eseistycznego)


18.02.05

     Cokolwiek by się nie stało, zawsze można powiedzieć: to nie ja, to czarnoksiężnik jest winien, on zakpił sobie ze mnie a raczej wykorzystał mnie do swoich niecnych celów. A ja zaufałem mu, bo mówił mądrze i logicznie. Szły za nim tłumy krzycząc, że jest nowym bogiem.

     Jak byłem faszystą, gazowałem ludzi, ale to nie moja wina. Praktykowałem też jako stalinowiec i donosiłem na najbliższych. Jako ubek katowałem ludzi, lecz cóż mogłem na to poradzić, kiedy dali mi do ręki pałkę, obcęgi do wyrywania paznokci, szpilki. Czasem mogłem pozwolić sobie na indywidualną twórczość, na przykład rozebrać kogoś do naga, przywiązać rzemieniem  za kutasa do klamki i stojącego na palcach bić wojskowym pasem.

     Człowiek tak wiele może wytrzymać i tyle jeszcze przed nim do wytrzymania. Historia cywilizacji to nieustanna lekcja prowadzona przez psychopatów. Dopóki o władzy decydowało pochodzenie, jeszcze jakoś było. Zdarzał się dobry król, którego kochali poddani. Król czuł na sobie ciężar historii, oko Boga  i była w nim potrzeba odrobiny  odpowiedzialności za losy poddanych. Samozwańcza demokracja zniszczyła wszystko to, co we władzy było wzniosłe i szlachetne. Urzędy stało się targowiskiem pozornych  wartości. Wstępujący nań żonglują ideami, by zyskać zaufanie elektoratu i dostęp do dóbr. A dobra liczą się nie moralne, ale namacalne. Nie ma już żadnej metafizyki, dawny hierarchiczny świat przesłoniły kryteria nowoczesnej pragmatyki  macania tłustych kęsów, dla siebie, na dziś. I hop-dziś-dziś na zgliszczach starożytnych ideałów.

     Te dywagacje zrodziły mi się z wczorajszej "Lekcji" Ionesco, którą zagraliśmy dla uczniów na Kanoniczej. Historia  psychopatycznego profesora, przewrotnej uczennicy i służącego z piekła rodem bawiła widownię. Sama scena zabójstwa wywołała aplauz. A w  finale, gdy okazało się, że służący prowokował do zbrodni profesora, żeby wykorzystać trupa zawieszonego na profesorze do zabawy w przejażdżkę konną, to zrobiło się całkiem wesoło.

     Potem w bardzo przyjaznej atmosferze odbyło się konwersatorium o teatrze. Jeden z uczniów powiedział,  że wobec teatru absurdu nie można pozostać obojętnym, bo on prowokuje i przenosi bardzo silne emocje. Jakaś dziewczyna wyznała, że  jest on źródłem iluminacji. Pani profesor, opiekunka grupy oświadczyła, że jest to lekcja historii, która nigdy się nie skończy. Ostro zaprotestowałem, że chyba wszyscy chcielibyśmy, żeby się skończyła.

     Czyż może wiecznie trwać profesor (polityk) głoszący wściekle logiczne teorie, podjudzany przez służącego (szarą eminencję), za którym podążają niewiele rozumiejące tłumy. Bo jak tu się przyznać, że czegoś się nie rozumie. By wyjść na idiotę? Lepiej wytatuować sobie na piersi "God mit uns" i uznać się za usprawiedliwionego albo krzyczeć "Lenin wiecznie żywy" i jako dowód przedstawiać jego mumię w mauzoleum. Można też zaprzeczyć Sokratesowi , ubrać maskę Leppera i oświadczyć - wiem, że wiem wszystko. Można też skandować melodyjnie - Giertych, Giertych cię uleczy. O Boże, jak gier tych mamy dosyć. Ktoś już kiedyś powiedział, że nie będzie żadnych gierek, gdy wznoszono okrzyki: Gierek, Gierek. Czy ta lekcja nigdy się nie skończy?