Szczęsny Wroński
MOJE ŻYCIE Z PUSIĄ W TLE
(fragmenty dziennika eseistycznego)


14.12.04

     Często, gdy odwołujemy się do tradycji literackiej, zaczynamy, że "ktoś kiedyś powiedział" i za tym idzie nasz wywód. Oczywiście w domyśle czytelnika, czy słuchacza, ten ktoś, to ważna, wiarygodna persona. Tak łatwo każdą bzdurę wesprzeć wspornikiem, który usypia czujność. A gdyby zbadać te rzekome cytaty, może okazałoby się, że są one wyssane z palca i służą tylko udowodnieniu własnej racji. Czasem, niedbale cytując z pamięci zniekształca się myśl autora, jednak czy ma to jakieś znaczenie? Uważny czytelnik czy rozmówca, jeśli posiada odpowiednią wiedzę, z pewnością wytropi fałsz, a jeżeli nie, to cokolwiek by nie przeczytał prześlizgnie się jedynie przez jego umysł i oprócz przelotnych wrażeń nie pozostawi żadnego trwałego śladu. A takim śladem staje się czasem jedna, celna myśl, zdolna zakotwiczyć się w świadomości jak latarenka rozświetlającą ciemności.

     W mojej adaptacji teatralnej "Dżumy" Camusa, gram rolę ojca Paneloux, który mówi w pewnym kluczowym dla sztuki momencie do miotającego się pomiędzy wyborem moralnej powinności a własnymi emocjami Ramberta: "Panie Rambert, jedynym sposobem w walce z dżumą jest uczciwość". I ta myśl tak głęboko we mnie wrosła, że stała się moim podstawowym kryterium.

     Ktoś spyta - co znaczy słowo "uczciwe"? Odpowiedź jest prosta. "Uczciwe" oznacza działanie i myślenie, które nikogo nie krzywdzi. Czy to brzmi anachronicznie w czasach, kiedy moralność Kalego stała się wyznacznikiem postępowania większości? To przecież banalne, ale ten obrzydliwy banał kształtuje naszą rzeczywistość. Czy tak nie dzieje się na co dzień, że w potocznej świadomości źle jest być okradzionym, ale kiedy samemu się kradnie? Tak łatwo piętnować korupcję, gdy nie czerpie się z niej pokaźnych zysków. A jak zachowałby się przeciętny zjadacz chleba, gdyby złożono mu intratną propozycję z zagwarantowaniem całkowitej dyskrecji. Jedyny problem w tym, że żaden szaraczek podobnej oferty nie dostanie, bo trzeba coś znaczyć, by doczekać się wystawienia własnego sumienia na taka próbę. Moralność Kalego, wylansowana swego czasu przez laureata nagrody Nobla, została pół żartem pół serio kupiona przez ogół i do dzisiaj mu służy.

     Sceny, które bez komentarza przytoczę odbywają się w naszym świecie na porządku dziennym i to nikogo już nie dziwi.

Scena 1. Wybitnie uzdolniony student Łysek jedzie w biały dzień na rowerze relaksując się po intelektualnej pracy. Z nudów napadają go dresiarze i tłuką ślepo kijami basebolowymi na śmierć.

Scena 2. Student Przemek (nie mylić z Przemykiem), którego uzdolnienia nie zdążyły się jeszcze rozwinąć, wychodzi z parówkami na kolację z krakowskiego Tesco, na skrzyżowaniu zatrzymuje się samochód, nieco starsi od niego młodzi ludzie sprawnie wrzucają go do bagażnika, wywożą na jakieś pustkowie i tam biją do nieprzytomności. Chłopak przeżywa, ale być może w przyszłości, już jako wybitny student, będzie nadawał się do zabicia.

Scena 3. Młody człowiek wraca wieczorem z kolegami do domu. Rzecz dzieje się na jednym z osiedli w Nowej Hucie. Na horyzoncie pojawia się biegnąca w ich kierunku horda pseudokibiców. Wszystkim udaje się uciec do klatek schodowych i zatrzasnąć za sobą drzwi. Młodego dosięga jednak rzucona przez jednego z napastników siekiera i wbija mu się w plecy, aż do płuc. Grepsiarze nie dają za wygraną, dopadają go broczącego krwią i kopią. Student zostaje kaleką i najprawdopodobniej problem jego uzdolnień będzie miał już żadnego znaczenia.

Scena 4. Młodziutka studentka oczekuje na przystanku na tramwaj, spieszy się na egzamin. Być może z zimna przestępując z nogi na nogę i zagryza paznokcie. Nagle jacyś młodzi żartownisie wyrywają ją z przedegzaminacyjnego letargu, wciągają sprawnie do samochodu, wywożą za miasto, gwałcą i poza tym niczego więcej jej nie robią - poza rozerwaniem spódniczki kupionej w szmateksie. Być może dziewczyna, po tym dosadnym happeningu, spojrzy na ten świat z nadzieją jak na niespodziankę, która czai się wszędzie.

Scena 5. Kilku innych młodych ludzi znudziło już zwykłe bicie, gwałcenie, zabijanie. Postanowili dokonać czegoś bardziej niezwykłego. Zaopatrzeni w łomy i inne ciężkie narzędzia udali się w kierunku Panieńskich Skałek, na których szczycie króluje od lat figura Matki Boskiej. Wspięli się tam, zaszli ją od tyłu i żarliwymi uderzenia usiłowali strącić na ziemię. Cała postać, wzmocniona żelbetonowymi prętami, nie dała się jednak ruszyć. Inteligentni napastnicy skupili swoją aktywność na samej głowie, którą udało im się utłuc. Tak też mamy w Krakowie Matkę Boską Bez Głowy na tle skał.

Scena 6. Również student, Maciek, jadący w biały dzień samochodem marki Skoda Felicja, rutynowo zatrzymał się na skrzyżowaniu. Nagle otworzyły się drzwi i jakaś postać uparła się, by wyciągnąć go z auta. Wysportowanemu studentowi udało się w porę trzasnąć ją w pysk, co spowodowało złamanie szczęki, upadek na jezdnię i ucieczkę studenta z miejsca zbrodni. Tak, bo sprawa miała epilog w sądzie i Maciek został skazany na dwa lata w zawieszeniu za pobicie i spowodowanie uszkodzenia ciała niedoszłego złodzieja jego samochodu.

Scena 7. Ja, wsiadający do złotozielonego samochodu marki Toyota Avensis usadawiam się w fotelu, zapalam silnik i dotykając lewą ręką przycisku powoduję zablokowanie wszystkich drzwi. Jadąc przez skrzyżowania czuję się w miarę bezpiecznie, bo auto zaopatrzone jest w dobry system antynapadowy. Gdyby ktoś chciał je ukraść, to po włączeniu zapłonu musiałby nacisnąć ukryty czujnik. W przeciwnym przypadku silnik zgasłby po dwudziestu sekundach, włączyłby się alarm i wmontowane w siedzenie elektrody sprawiłyby mu coś w rodzaju doświadczenia elektrycznego krzesła, co mogłoby w skrajnym przypadku doprowadzić do jego zejścia znacznie poniżej poziomu przestępczego podziemia... Nie, chyba nie uwierzyliście w te elektrody?

     Cóż, życie w dzisiejszym świecie to reality show, z gwarancją mocnych i przewrotek, o których nawet największym dramatopisarzom się nie śniło.