Szczęsny Wroński
MOJE ŻYCIE Z PUSIĄ W TLE
(fragmenty dziennika eseistycznego)


22.06.03

     To spotkanie chyba kiedyś się odbyło. Takie zrodziło się we mnie przekonanie, kiedy Łukasz Mańczyk i Eryk Ostrowski powiedzieli mi o Mariannie Bocian. O jej życiu, o tym, że umarła 5 kwietnia, że żyła na pół we Wrocławiu, na pół w swoim Radzyminie Podlaskim, gdzie uprawiała ziemię i pisała - wiersze, eseje, krytykę literacką.

     Zawsze walczyła o prawdę, nie zabiegała o względy. W ostatnich latach życia (chorowała na raka) między nią a Erykiem Ostrowskim nawiązała się nić przyjaźni. Jedna z tych, które rozwijają się z duchowego kłębka i są chyba nieśmiertelne. Mówię "chyba" skażony relatywizmem, prawdziwym rakiem naszych czasów. Któż dzisiaj walczy o niezmienne prawdy, o duchowe piękno, o odpowiedzialność za słowo. Kto dzisiaj wierzy, że raz wypowiedziane, powołane do istnienia może dokonać wiele dobrego albo złego. Dzisiaj szasta się słowami, jakby nasze życie było wertykalną rzeczywistością, w której wszystko można odwołać, zmienić jednym kliknięciem "myszki". Jednak w prawdziwym życiu nie da się odwrócić tego, co raz się wydarzyło. Tutaj nie wystarczy ciche przepraszam, np. za to, że kogoś kiedyś, na innej fali politycznej się zgnoiło i zlekceważyło jego wysiłek twórczy. Kiedyś, za czasów tzw. komuny, na jednym z wieczorów autorskich pan pisarz powiedział z miną proroka obwieszczającego nowa epokę: skończyły się czasy, proszę państwa, naiwnej wiary w jedność słowa i czynu.

     Dla Marianny Bocian te czasy się nie skończyły. To, że słowo skarlałych ludzi, skarlałych poetów dzisiaj tak niewiele znaczy, nie jest świadectwem nieistnienia żywego słowa. W to żywe, sprawcze Słowo wciąż wierzy Marianna. Z premedytacją piszę "wierzy", nie "wierzyła", bo mam świadomość jej realnego istnienie. Tutaj, blisko mnie. Ona jest dla mnie, "bliska i konieczna". Ten tytuł wydanego pośmiertnie tomu wierszy, stał się dla mnie ciałem. Powiedziałem to otwierając w dniu 22.06.03,. w Teatrze Promocji Poezji w Krakowie, wieczór poświęcony jej poezji. Te wiersze, wybrane przez Eryka Ostrowskiego, osoby o niezwykłej wrażliwości, wiedzy i rozumieniu poezji, oprócz niego czytała Krystyna Szlaga, Łukasz Mańczyk, bardzo zdolny poeta i ja. Siedzieliśmy na scenie, w blasku reflektorów, za starym, nieco metafizycznym, owalnym stołem, na drewnianych, zdezelowanych krzesłach. Obok, na sztaludze, ozdobionej u podnóża pięknym bukietem polnych kwiatów, zebranych specjalnie dla niej przez Ulę Chojkowską, portret Marianny (wisi teraz nad moim biurkiem) w czarnej pelerynie, w fantazyjnym ciemnym kapeluszu zlewającym się z konturem pleców, z długą lufką zatkniętą w lewej, przyciśniętej do piersi ręce. Marianna patrzy na mnie zza szkieł ogromnych okularów. Jej spojrzenie jest jasne i zdecydowane. Usta zacięte i łagodne zarazem. Mądra twarz prastarej kobiety, poorana głębokimi bruzdami zmarszczek. Przygląda mi się jak ojciec, jak matka, jak ktoś, kto wie czego mi potrzeba. U góry białe litery:


     być może życie
     nie ulega unicestwieniu
     choć obumierają przybrane kształty ciał po spełnieniu


     Gdy rozpoczął się wieczór - spektakl, w trakcie jego trwania czułem jak rośnie wokół nas cisza. Jak coś pomiędzy wierszami łączy nas i spaja w jedno. To może zabrzmi patetycznie, ale kiedy ze sceny wypowiadałem słowa wiersza "Spostrzeżenie", doświadczałem jak pękają pomiędzy nami bariery.. Marianna Bocian mówiła przeze mnie:

     a jednak w poezji została ocalona
     przyzwoitość spostrzegania zagrożeń
     podstawy dla wzbudzania dobrych sił!
     przecież coś ocalało z wiecznego dobra
     skoro istnieje przed nami
     droga człowieka do człowieka i świata


     Kiedy skończyliśmy nasze, prawie półtoragodzinne wystąpienie rozległy się takie jakieś dziwne, jak trzepot skrzydeł ptaka zrywającego się do lotu, oklaski. Zaległa pełna znaczeń cisza. Nikt nie ruszał się z miejsca. Takie chwile zdarzają się w teatrze rzadko, kiedy mimo wyraźnego końca, spektakl wciąż trwa, roztapia się granica między sceną a widownią i nikt nie chce wychodzić. To jest jak być świadkiem nowonarodzonej świętości... Jak bardzo w naszych czasach potrzebujemy świętości, wzniosłości, by poderwać się, ulecieć, poczuć ogromną moc ludzkiego ducha bez granic.... Dziękuję ci Marianno za pokrzepienie mojej nadwątlonej wiary, ze poezja "jest źródłem arcypoznania", a słowo szansą ocalenia - opoką, na której można się oprzeć.

     Chciałbym jednak zapytać tych wszystkich, którzy o tym decydują, dlaczego jesteś tak mało obecna w polskiej literaturze. Dlaczego nawet nie wszyscy poeci wiedzą o twoim istnieniu, nie mówiąc już o zwykłych zjadaczach chleba. Coraz bardziej nabieram przekonania, że obraz polskiej literatury wykreowany po wojnie przez środowiska opiniotwórcze nie jest prawdziwy, że zabrakło w nim miejsca dla artystów - apostołów słowa takich jak ty. Dzisiaj sztuka najczęściej nie jest żadną misją, ale kokieterią , erystycznym popisem, szczeblem do kariery i furtką do wyjścia na jasno oświetloną scenę, gdzie zdezorientowana publiczność oklaskuje efektowne, lecz często puste jako miedź brzęcząca gwiazdy. A przecież twoja poezja jest tak ważnym słowem wypowiedzianym wobec nas i świata. Dlatego powinnaś być wydobyta z ukrycia i wywyższona. Ciebie powinniśmy widywać na scenie w świetle reflektorów jako prawdziwą gwiazdę wskazującą drogę. Ty byłaś świadoma swojej wartości, a tzw. krytyka pomniejszała cię czy nawet nie dostrzegała. W rozmowie ze Zbigniewem Kresowatym powiedziałaś znamienne, pytające gorzko słowa:


(...)Czy historycy literatury zdobędą się na ową przepowiedzianą przez Gombrowicza "rewizję stanu posiadania", np. dokonań poezji w tym wieku? Czy będą powtarzać "opinie" za "krytyką literacką" pisaną w czasach cenzury, a więc fałszywkę, którą należy oddalić? Od kiedy to wolno pisać historię literatury BEZ ZNAJOMOŚCI dzieł? Czy teraz po raz któryś, nie znaleziono "usprawiedliwienia" niedouctwa, wydawania opinii bez znajomości dzieł, podawania - naprawdę znam takie "prace naukowe" - informacji niezgodnych z bibliografią (nawet tytułów nie chce się sprawdzić!), w owym "braku pieniędzy". Gubi nas nie brak pieniędzy, ale brak elementarnej rzetelności w poznaniu, a nie nawet brak koncepcji w pisaniu historii literatury współczesnej. Mają miejsce sprawy wręcz haniebne, np. wymuszanie przez wydawcę, by autor X zniesławił np. Z. Herberta, uzależniając od tego wydanie pracy. A są inne "spraweczki", o których śpiewają wróble po płotach, jeśli chodzi o "listę wybitnych", nietykalnych. A na tej liście są trzeciorzędni, czwartorzędni, grafomani (...).


     Podobnie jak Ty uważam, że istnieje pilna potrzeba takiej rewizji, sporządzenia "listy obecności" poetów, prozaików i wnikliwego, kompetentnego przyjrzenia się jeszcze raz, bez żadnych pozartystycznych uprzedzeń, rzeczywistej wartości ich dzieł. Bez tego zabiegu ogląd naszych polskich dokonań jest znacznie zubożony. Zbyt często w naszej historii opinie tworzyli ci, o których pisał Gombroiwicz, że nie znaleziono dotąd sposobu, by np. pan X niewysoki duchem nie pisał w gazecie z miną sędziego artykuliku o Homerze. Jednak powinien się znaleźć sposób, żeby tym panom wytknąć indolencję, wręcz głupotę, która degraduje nasze dokonania twórcze.

     Czyż - motto - Marianny Bocian, zapisane w roku 1964, nie powinno być obecne w podręcznikach szkolnych, obok Słowackiego i Norwida?


śni mi się mowa... jak pieśń żałobna na pogrzebie ojca... jak ciepłe ręce nocą matki... jak brzuch jej pełny siostry młodszej... jak alkohol pierwszy raz pity... jak chorał... jak znicz na cmentarzu północą... jak krew powstańców wszystkich polskich powstań. jak jeszcze Polska...

śni mi się poezja jak morze w sztormie i piorunobiciu... jak zapach macierzanek w lipcu... jak cisza w Oświęcimiu... jak przelot kruka nad Katyniem... śni mi się mowa jak hostia nad wiernymi w kościele przestrzennym w którym na podniesienie... los Hubalczyków... jak jeszcze Polska... jak kłosy żyta... jak człowiek

śni mi się mowa jak nieboskłon nocy sierpniowej w sierści gwiazd... jak noc pierwsza w ramionach mężczyzny... jak strzał w tył głowy człowieka, że śmiał się narodzić jak ty którego znam po krwi naszej śmiertelnej w sarkofagach wawelskich... jak ręce lekarza nad brzuchem rodzącej kobiety... jak łagodność falowania zbóż... śni mi się mowa jak cień skazańca i gilotyna... jak uniwersytety i przedszkola... jak ciepła skóra dziecka i jak zdrowaś wiaro w człowieka... jak to co jest a być nie powinno... jak usta Krwawiące w Słowackim... jak samotność norwida... jak rok Osiemnasty i rok Czterdziesty Piąty... jak Salve Regina... jak wieczne odpoczywanie racz zmarłym dać Panie... śni mi się mowa pod nożem brata po języku polskim... jak Szela i jak Zmartwychwstaniec... jak pokoleń wołanie... przybądź nam ku pomocy... i wyrwij nas z potężnych nieprzyjaciół mocy... śni mi się życie człowiecze... a w nim cierpienie i cicha radość z wiary że JESTEM tu jeszcze życiemmmmmm...


     Moje spotkanie z Marianną nie odbyło się. Ono trwa od zawsze. Dopóki JESTEM tu jeszcze życiemmmmm...