Szczęsny Wroński
MOJE ŻYCIE Z PUSIĄ W TLE
(fragmenty dziennika eseistycznego)


11.06.03

     Od dwóch lat, na scenie Teatru Promocji Poezji, prowadzę cyklicznie sesje czytania wierszy pod nazwą "Rozmawiajmy wierszami". Ideą spotkań jest nic innego jak rozmowa wierszami. Jeżeli poeci mają sobie coś do powiedzenia, wzajemnie. Moi młodzi przyjaciele, Rafał Kucharski i Łukasz Mańczyk, postanowili robić coś podobnego w krakowskich pubach. Z początku zmroził mnie ten zamysł wprowadzenia poezji w klimat pijackiego, wyluzowanego bełkotu. W moi przekonaniu do słuchania poezji potrzebna jest cisza, skupienie a nie podchmielony gwar i restauracja piwna. Czytałem tam również swoje wiersze jako gość "Strefy 22", tak nazywa się pub i od tego, przejął nazwę salon Łukasza Mańczyka. Publiczność, głównie ludzie młodzi, słuchali dobrze, ale potem brakowało mi chwili oddechu, zatrzymania, ciszy - żeby to wybrzmiało. Natychmiast po mnie zaczęli się czytać inni.

     Podobny scenariusz miało spotkanie z Bogusławem Żurakowskim. Przeczytał piękne wiersze, z których jeden, o człowieku-ptaku, w gałęziach ocalonego drzewa, do dzisiaj dźwięczy we mnie. Potem weszli na scenę inni, od razu, hurmą - zatupali coś niezwykle delikatnego, co dopiero się narodziło. Jeszcze potem Łukasz zapytał mnie,czy chciałbym coś przeczytać. Odpowiedziałem, że nie mam przy sobie wierszy. Skwitował to jednym słowem "spoko", ostatnio bardzo modnym. Potwornie mnie to zirytowało. Pomyślałem - jak to, przecież wiedział o tym, że kto jak kto, ale ja powinien wiedzieć w co tutaj się gra. Powinien był powiedzieć: "no szkoda", albo coś w tym stylu, żeby dać mi do zrozumienia, że przychodząc tutaj bez wierszy nie zachowałem się w sposób właściwy. A tu jakieś "spoko", ni pies, ni wydra. Natychmiast przypomniałem sobie to "spoko" w wykonaniu mojego syna i córki. "Spoko" przelatujące nieustannie koło moich uszu, na ulicy, w tramwaju, gdziekolwiek bym się nie znalazł. Ktoś kogoś o coś pyta i pada odpowiedź "spoko". Ktoś patrzy na coś i komentuje "spoko". Drapie się za uchem i mówi do siebie "spoko". "Spoko" na każdą okazję, w każdej sytuacji. Z telefonem komórkowym przy uchu "spoko". Ukochana pyta - kochasz mnie - a on na to "spoko". "Spoko, spoko, spoko, spoko, spoko"... tak w nieskończoność.

     Co to właściwie znaczy? Jaka jest funkcja tego słowa wytrycha? Czy wszystkie drzwi można tym otworzyć? Dlaczego tak mnie to irytuje? Czy powinno mnie to irytować? Czy tym ludziom amputowano języki? Po co używają takich protez, gdy jest tyle słów, tyle na świecie spraw, wobec których powinniśmy się określić. Mówię o tym jako człowiek związany ze słowem . Czuję odpowiedzialność za to słowo, które jest żywe jak trawa, drzewo, ptak. Żywe, współtworzące rzeczywistość, współodpowiedzialne za kształt rzeczy. Tak rozumiał je Słowacki, Norwid, Marianna Bocian. No właśnie, kto słyszał o Mariannie Bocian? nieżyjącej już poetce, dla której poezja była źródłem arcypoznania, przyczynkiem do ocalenia człowieka. Ocalenia od czego?... Od pustyni "spoko"!

     Tak uczepiłem się tego "spoko", tak mnie to denerwuje, tak chciałbym ukręcić mu łeb i sprowadzić do niebytu, bo tam jest jego miejsce. "Spoko" po prostu nie ma. To pusty dźwięk znaczący wszystko. Nie trzeba się wysilać, żeby sobie coś naprawdę powiedzieć. Nie musimy nawet słuchać tego, co ktoś do nas mówi, bo zawsze jest w zanadrzu jakieś"spoko". Czujemy się bezpieczni, w każdej sytuacji można założyć maskę "spoko". Po co się określać? Po co się narażać?

     Gdy ktoś zapyta, co sądzimy o eutanazji, możemy odpowiedzieć "spoko". To "spoko" oznacza jednocześnie i "tak" i "nie". Jak kto woli. Żyjemy tak szybko, że szkoda nam słów na opisywanie, drążenie tajemnicy życia. Nie chcemy jak Norwid, w pocie czoła, pracować nad słowem, które znaczy, które pomiędzy nami buduje rzeczywisty pomost. Słowo i rzeczywistość nierozerwalnie są ze sobą związane. Degradując język zgadzamy się na degradację i skarlenie świata. Coraz więcej wokół nas słów -wytrychów, którymi nie da się otworzyć rzeczywistych drzwi. Drzwi do prawdy? Drzwi do istnienia? Drzwi do świadomości? Drzwi do podświadomości?

     "Spoko" nie jest w stanie otworzyć nawet drzwi do nicości. Jeśli istnieje szatan, to z pewnością on wymyślił takie "bezpieczne" słówko, którym można bez trudu żonglować - satysfakcja gwarantowana. Przy tym można mieć przekonanie, że jest takie niewinne. W istocie to słowo-potwór, w słodkiej masce kretyna. Ptaszek idiota, który wszędzie się wkręci, zaszczebioce, pomacha skrzydełkiem, upstrzy komuś czółko bezwonną, niby nic nie znaczącą kupką.

     O, jak dobrze jest być wolnym od ciężaru odpowiedzialności za słowo, które znaczy. Jak rozkosznie jest paplać, lawirować, oszukiwać głód prawdy, właśnie poprzez takie "spoko" i z tego samego miotu bliźniaczą menażerię.

     Słowa nas zrodziły i my rodzimy słowa. Mądre, rozważne, czułe i odpowiedzialne, współtworzące, prostujące ścieżki. Dotkliwe i zaangażowane w budowanie wspólnoty ludzi nieobojętnych, zasłuchanych w siebie ale i otwartych wobec innych; poszukujących słów-kluczy, które zdolne są otworzyć drzwi.

     Takie powinny być nasze słowa, pokorne wobec prawdy świata, wyrażające nasze najgłębsze aspiracje, tęsknotę za pięknem, dobrem. Może to i naiwne, ale ja wciąż jestem przekonany, że "chodzi o to aby język giętki..."

     I kto jak kto, ale poeci powinni o tym pamiętać.