Co z tą poezją

Waldemar Kania
 

     Zacznę od tego, że na rynku księgarskim dużo jest tomików wierszy, a mało poezji. Jak w życiu publicznym więcej partyjniactwa i stąd wynikającego zamieszania, niż polityki w Arystotelesowskim znaczeniu. Dlaczego tak dużo wierszy, które tylko udają wiersze, za sprawą grafiki, czyli tych słupków. Wielu ludzi ma skłonność do nich, ale powstają utwory niezdatne do czytania ani do ćwiczeń recytacyjnych, ani jakiegoś przeżycia estetycznego. Na ogół nowe utwory nie budzą oddźwięku poza kręgiem rodziny i znajomych. To wynika z niewiedzy, że coś się ukazało oraz z lenistwa, a może i niechęci do słowa pisanego. Ale do tej niechęci nie przyczynił się Goethe, choć uważał, że słowo pisane jest mizernym erzatzem słowa mówionego. A i Platon w Fajdrosie daje odczuć antypatię do książek, które są strupieszałą formą przekonań, paralityczną ekspresją. Z dużą ostrością wytyka fakt, iż stosunek zachodzący pomiędzy czytelnikiem a książką jest niemoralny, ponieważ nie może ona odpowiedzieć na wysuwane zastrzeżenia i powtarza zawsze to samo. Ogłupieni przez nawyk czytania, które stało się jakby naszą drugą naturą, cieszymy się z oczywistych korzyści jakie daje słowo pisane, a zatracamy świadomość tego, co tracimy. Stratą jest niedocenianie słowa mówionego. Schodzą na dalszy plan  najbardziej ludzkie formy jak dialog, przemówienie, retoryka, będące "jedyną prawdziwą magią". Otóż mamy tu paradoks, bo przecież nie kto inny, lecz właśnie Platon był pierwszym w Grecji "twórcą książek" i wydawcą. Ten wróg książki, nie tylko je pisał, ale co więcej, były to opasłe tomiska,  jak chociażby Państwo. A Prawa, których nie ukończył są o 2/5 obszerniejsze.

     Obecnie panuje jakaś intelektualna drętwota. Może te moje lektury są zbyt wyrywkowe, a wnioski pochopne? Nie znajduję za wiele myśli ani zapadających w pamięć obrazów poetyckich. Prędzej gotowaną marchwią przebijesz Mont Blanc, trawestując znany cytat, niż znajdziesz oryginalną myśl w metaforze i w tej nisko usytuowanej pop-poezji. A przecież oryginalna metafora jest jak hipoteza poznawcza wdzierająca się w głąb bytu - niemal jest propozycją filozoficzną. Poznanie poetyckie, wg Ingardena, jest zawsze samopoznaniem - polegającym na uwewnętrznianiu świata, i na doświadczaniu bytu poprzez siebie samego. A nie uwewnętrznianiem siebie poprzez siebie. Z tego wynika, że poeci powinni być trochę mistykami i filozofami. A jeśli nawet w najmniejszym stopniu nimi nie są, to jest powód do zmartwienia. Zwłaszcza poeci młodzi stażem zadowalają się pozorem myśli, sloganem, strywializowaną zbitką językową, która dla nich jest osobistym odkryciem twórczym. Za dużo kalki frazeologicznej, pustych prób formalnolingwistycznych, a za mało Witkacowskich "istotnych" znaczeń. Poeci gromadzą starocie literackie. Potem, gdy to potrzebne, jak króliki z kapelusza wyciągają potrzebne rekwizyty, często o charakterze pseudopoetyckim.

     Dlaczego tak dużo wierszy podszytych jest sentymentalizmem. W znacznej ich części przeważają, emocje, zwiewność, nastrojowość. Miłosz po wojnie proponował, by wyprowadzić poezję z głęboko wyżłobionych kolein postromantycznej egzaltacji emocjonalnej, niechby i w kierunku zaniedbanej klasyki. Oczywiście, "słowa prywatne", intymne, nawet ekshibicjonistyczne (dlaczego nie?) mogą być obecne, ale jest źle, kiedy brakuje pomysłu, pointy, przesłania, czy choćby zwykłego zdziwienia. Autorzy się przyzwyczaili do sielskich pejzaży, niemiłosiernie też eksploatują tak zwane łono natury, jakby już nic nie mogli w innej scenerii. Gdy poezję zredukuje się do liryki, to tak jakbyśmy nie wyszli ze szkoły, gdzie przyzwyczajano nas do tradycyjnych obszarów, zresztą najłatwiejszych do recepcji.

     A więc chciałoby się, by było więcej oryginalnych metafor, dających przyjemność intelektualną i estetyczną. Są one niezbędne dla kogoś, kto chce się nazywać poetą, jak dowcip niezbędny jest dla tych, którzy za inteligentnych uchodzić pragną. Gdzież są obrazy poetyckie, jak u greckiego dramatopisarza, w rodzaju, że deszcz jest wtedy, gdy "Zeus sika przez sito"? Gdzie jest pogłębiona refleksja o rzeczywistości, co stanowi warunek jej prawdziwego opisania? W wierszach niewiele się znajduje paradoksu, humoru, autoironii. Aż chciałoby się zapytać poetów, dlaczego tyle śmiertelnej powagi, uroczystego zadęcia. A przecież mamy Gałczyńskiego z jego zamiłowaniem do parodii, groteski, igraszek, kpin, a także do fantastyki, która wszak karmi się obrazami realnymi.

     Jakże często zapomina się o równowadze między emocją a konstrukcją, między ważkością tematu a elementami estetycznymi. Czasami odnosi się wrażenie, że autorzy nie zauważają istnienia Szymborskiej, Różewicza, Miłosza, Herberta - piszą obok ich wyczucia współczesnych problemów, a jednocześnie obok ich prostoty w zakresie formy, zrozumiałości. U poetów wiele niepotrzebnych udziwnień, chyba wziętych z tekstów, które się bezwiednie lub świadomie naśladuje. Są utwory, które wymagają swoistej pracy przekładowej - z nieporadności autora na doświadczenie osobiste czytelnika. 

     Poeci za dużo piszą o miłości i o wiele za banalnie, za mało erotyki i wigoru. Niechże poeci więcej myślą, a nie tylko doznają "miłosnych" ukąszeń. Poeci wolą się kołysać w cieple ulotnych wzruszeń, które nikogo tak naprawdę nie obchodzą. A więc mało jest poezji uczonej (poesia docta), refleksyjnej, satyrycznej. A jeśli przeważa poezja zbliżona do refleksyjno-emocjonalnej, to na poziomie banału - o przemijaniu, smutku itp. Peregrynując po tym świecie, poeta powinien być bardziej uważnym obserwatorem, skrzętniejszym kronikarzem i podglądaczem rzeczywistości. Według Szymborskiej należy i o tym mówić, że "życie toczy się dalej. Robi to pod Kannami i pod Borodino i na Kosowym polu i w Guernice".

     Poetą nie będzie ten, kto nie jest w żadnym stopniu myślicielem i jeśli nie spróbuje zobaczyć na jakim świecie żyje. Bardzo trudno o teksty dotyczące społecznych problemów. Nie wszyscy się z tym zgadzają, że to powinność także poezji. Edgar Allan Poe uważał, że ona nie opisuje świata ani go nie tłumaczy. Pogląd, że sztuka i nauka bardzo się różnią, jest dyskusyjny. Różnią się wprawdzie metodą, sposobami uzasadnień, językiem, ale łączy wspólny przedmiot, którym jest rzeczywistość opisywana. Einstein kiedyś powiedział, że współczesna fizyka czerpie z mistyki i poezji. Łatwo jednak poezja może wtedy popaść w literacki lub filozoficzny kicz. Większość twórców rejestruje poszczególne fakty zmysłami, nie uruchamiając ogólniejszej refleksji. Stąd królestwem poezji jest świat rzeczy widzialnych, fizycznych, konkretnych. Oczywiście, to świat konieczny dla poezji, choćby po to, by zaakcentować więź człowieka z przyrodą oraz fakt, że jesteśmy jej częścią. Ale kiedy już się to zrobi, powinno się znaleźć miejsce na coś więcej. Rzadko jednak tak się dzieje.

     Sporo czytam tomików wierszy. Zastanawiam się, dlaczego tak dużo poezji mało ambitnej. Czy to tylko sprawa braku talentu, czy jednostronnego nastawienia do jej zadań? Gdzie się podziały obszary treściowe związane na przykład umownie mówiąc: z wadzeniem się z bogiem lub wątki walki o wyzwolenie z wszelkiej opresji - uważa się niesłusznie, że to jest de modé. Tymczasem ta tematyka powinna mieć prawo obywatelstwa i dziś, bo zawsze jest coś do wyzwalania, a alienacja i wyzysk są stałymi elementami ludzkiej kondycji. Wprawdzie literatura nie zdoła przekształcić społeczeństwa, ale nie może tracić wrażliwości na to, co jest, co nas otacza. Oczywiście nie chodzi o koniunkturalną, propagandową retorykę.

     Dlaczego w twórczości nie ma krytycznego stosunku do wielu zjawisk? U nas skłonność elit do stałego naprawiania kraju aż się prosi o szyderstwo, niechby i złagodzone rozczuleniem nad głupotą naprawiaczy świata. Ich przedstawiciele sami nie potrafiliby poprowadzić kiosku spożywczego, za to chętnie reformują kraj, bębnią o wolności, demokracji i innych pysznościach. Jakby władza się bała, że bez górnolotnych deklamacji będzie mniej poważna, poniżej swej historycznej roli. Dochowaliśmy się już całej galerii kabotynów spod różnych znaków, typowych neurasteników. Nastąpił wielki wysyp politycznych maniaków, którzy robią kariery, najczęściej potępiając innych za niepoprawną politycznie przeszłość, oczywiście sami usytuowali się na wygodnej pozycji sędziów i jedynych sprawiedliwych. Ten w dużym stopniu inkwizytorski, partyjny horyzont przenika również do mentalności poetów i do twórczości sporej części tej populacji. Przeniosło się to nawet do organizacji pisarskich, także krakowskiej, co kiedyś znalazło wyraz w gorliwym tropieniu "niesłusznych" biografii swoich kolegów po piórze i w publicznych donosach. A. Małachowski, pisząc o pewnym byłym prezesie związku literatów w Krakowie, uogólnił to w ten sposób, że są ludzie, którzy w istocie zaprawieni stalinowską rutyną, od czego oczywiście hałaśliwie się odżegnują, żerują na obrzeżach literatury, chcąc się utrzymać na powierzchni w nowych czasach. 

     Rewolucyjną czujnością zarażone są także tabloidy, brukowce, kolorowe magazyny, ale i pisma codzienne. I tak przed naszymi oczami maszerują bez przerwy jedyni patrioci, supermłodzi i wszechpolscy, narodowo nastrojeni posiadacze podgolonych czerepów. Dla rozmaitych pseudokombatantów i samozwańczych depozytariuszy pamięci narodowej to najpewniejszy sposób na osobistą karierę. Mamy więc w nadmiarze martyrologiczne pozerstwo i cierpiętnictwo, fałszywe stereotypy i szykowną nowomowę. Z jednej strony chocholi taniec, a z drugiej - zapaszki bogoojczyźnianego kadzidła. Można się zakrztusić w tym zaduchu pseudopatriotycznych inkantacji i oficjalnych nabożeństw ku wszelakiej możliwej czci. Na dobre kwitnie współczesna mitologia, że Polska odnosi nadzwyczajne sukcesy i jest u progu dalszych zwycięstw. W Polsce urzędowi strażnicy poprawności i rytuałów uświęconych tradycją stale bełkoczą coś o naprawie obyczajów i czystości moralnej.

     Można zadać pytanie, co sprawia, że w istocie nie ma poezji politycznej? A przecież ma ona u nas wielką i długą tradycję. Czyżby dlatego że trudna to sztuka? Czy paraliżuje poetów obawa przed posądzeniem o uprawianie publicystyki? Jeśli tak by było, to twórcy są nieco podszyci tchórzostwem. Czyżby już nie było sumień, które trzeba budzić? Poeci są wygodni, pozwalają sobie na luksus nieobecności w realnym świecie -  świecie konfliktów i niesprawiedliwości. Jak długo jeszcze poetom wystarczy pobyt w wirtualnej krainie tworzonych przez siebie miraży? Do kiedy zamierzają oddawać się złudzeniom, że poezja ma być o czymś bagatelnym, czyli o niczym? Czy nie lepiej posłuchać Miłosza, wzorem żagarystów, by z poezji uczynić formę bardziej pojemną, która nie byłaby zanadto poezją ani zanadto prozą? Do wielu poetów nie dotarło, że żyją w czasach dramatów, wrogości między ludźmi, skrajnego ubóstwa, śmierci z głodu i krzyczącego bezprawia. Czyżby poeci tego nie widzieli, czy uważają, że to nie jest ich sprawa, może ewentualnie  prozaików?

     Z pola widzenia umyka im haniebna polityka wielkich tego świata, imperialne zapędy mocarnych państw, które cenią tylko siłę, a demokrację szerzą przy pomocy rakiet. Polska się do tych państw przyłączyła. Państwa te dokonują zbrodni wojennych w imię humanistycznych ideałów. Nie powinno się być nieczułym na jawną agresję,  ale i na zjawisko wywoływania w świecie konfliktów zbrojnych. Po co się je wywołuje? - oczywiście, by realizować swoje interesy, także by broń była kupowana, a handel kwitł. Te mocarne państwa to najwięksi producenci broni i jej eksporterzy. Czyż tak trudno zauważyć, że tzw. wzniosłe idee stanowią jedynie alibi i są przykrywką do tego, iżby zbrojeniowy interes się kręcił? Dlaczego wielu ludziom umyka zawstydzające oblicze świata, wojen, zbrodni, fanatyzmu? Kiedyś ogłaszano alarm dla miasta Warszawy, potem Hiroszimy, Hanoi. Próżno teraz nasłuchiwać - nie ma alarmu dla Belgradu, Bagdadu, Kabulu, w których całe kwartały w dzielnicach miast zmieciono wraz z ludnością cywilną. Jesteśmy znieczuleni na państwowy terroryzm, bo dla niego wynaleziono szlachetniejsze nazwy.

     A zatem nie "ponadczasowość" powinna charakteryzować poezję. Ale właśnie czasowość, adekwatność w konkretnym historycznym czasie. Wtedy jednak musi się pojawić otoczka pesymizmu i niewiary w cywilizację. Przychodzi pora, aby zatrwożyć się jej stanem. Rodzą się dziesiątki pytań w procesie poszukiwania sensu człowieczego istnienia.

     To, co realne i codzienne, jest dość monotonnym spektaklem. Poezja może to wszystko ożywić. Historia, a nawet zwyczajna codzienność nie wykluczają ekspresji. Nawet skromny akwizytor słów może z prozy i opisu wydobyć pokłady autentycznej poezji, jeśli sposobów będzie szukał dla rzeczy, które są godne znalezienia i ukazania. Pisze wspomniana już Wisława Szymborska: "Na polach Maciejowic trawa jest zielona a w trawie, jak to w trawie, przeźroczysta rosa". Mamy więc przyrodę, kontekst historyczny i prostotę.

     Obecnie bardzo zszarzało pojęcie poety "zaangażowanego". Jest jednak nadzieja na pobudzenie zmysłu krytycznego i poetyckiego zarazem. W przeciwnym razie ślad "tragicznego uczucia życia", przybierze w wierszach postać co najwyżej przyziemnych i prostackich pretensji do bliźnich. Jeśli do tego ograniczy się zjawisko buntu i protestu, to pod względem filozoficznym i poetyckim, będzie to dość trywialne.

 

Zagajenie do dyskusji o poezji, wygłoszone 2 marca 2006  w krakowskim oddziale ZLP.